niedziela, 15 czerwca 2014

Kolejny psikus Granatu dla władz. Tomek, Ty nie pękaj w Ostródzie!

Pewne mecze, historie wokół nich po latach urastają do rangi legendy. Tak pewnie będzie w przypadku sobotniego spotkania Granatu Skarżysko z Sokołem Ostróda.
"Borgen" (tu pierwszy z prawej), nie pękaj w tej Ostródzie! 


2:0 to przed rewanżem zaliczka, która daje tak dużo jak i... niewiele. Do warmińsko-mazurskiego miasteczka drużyna musi jechać z nastawieniem, jakby u siebie zremisowała 0:0. Co do sobotniego meczu – zaczęło się... kiepsko dla gości. Autokar „siadł” im w Chustkach koło Radomia, tam nocowali przed wyprawą do Skarżyska. W mniejszych grupkach dotarli w końcu samochodami osobowymi. Mnie też osobiście – jako spikera zawodów - przygody nie ominęły. Po pierwszej połowie „siadły” dwa głośniki obok trybun skarżyskich kibiców, przed ostatnim kwadransem przestał działać ten obok sektora fanów przyjezdnych. W końcówce meczu nie było więc słychać niczego co mówiłem. Pogoda – bardzo zmienna, na przemian trochę deszczu, wreszcie słońca. Na boisku emocje. Przy stanie 2:0 dla nas kontuzji pachwiny nabawił się Konrad Majcherczyk. W 72 minucie między słupkami musiał stanąć 20-latek Tomasz Borgensztajn. To obiecujący bramkarz, dziś jedyny wychowanek klubu w dorosłej kadrze, ale przegrywający rywalizację z „Machym”. Nie można powiedzieć, że w ogóle nie wąchał murawy w trzeciej lidze. Już rok temu zastępował Konrada, ale w innej sytuacji. Teraz musiał wejść w arcyważnym meczu, w momencie, gdy Sokół cisnął niemiłosiernie, chcąc ustrzelić choć jedną bramkę. „Borgen” interweniował raz pewnie, raz mniej pewnie, ale szczęśliwie i zachował czyste konto. Do środy ma czas odpowiednio przygotować się psychicznie. Czeka go jeden z ważniejszych, o ile może nie najważniejszy mecz w dotychczasowej przygodzie z piłką. Nie pękaj Tomek! Po meczu dziennikarze pytali trenera Ireneusza Pietrzykowskiego o taktykę na Ostródę. Czy drużyna będzie broniła zaliczki ze Skarżyska. Szkoleniowiec odparł krótko – to nie leży w naturze tej drużyny. Faktycznie, nie przypominam sobie takiego meczu Granatu, kiedy strzeliłby coś na początku i później murował własną bramkę, stawiał „autobus” pod swoim polem karnym. Bywało efektownie, bywało kiepsko, słabo, wiele razy szczęśliwie, ale nigdy tak, żeby defensywa była taktyką numer 1. W Ostródzie obejrzymy mecz inny niż w Skarżysku. Można się spodziewać nawałnicy ze strony gospodarzy już od początku. Dla nich każda upływająca minuta bez zdobytego gola to coraz większa katorga. Nie zagrają kontuzjowani: Klaudiusz Łatkowski, Marcin Kołodziejczyk i Konrad Majcherczyk. Pewnie oni będą denerwować się jeszcze bardziej, niż gdyby walczyli na boisku. Takie jednak jest życie. Bijesz się, wprowadzasz zespół do przedsionka raju (czytaj II ligi), potem musisz z boisku obserwować, jak do drzwi pchają się koledzy. Liczymy na korzystny wynik w Ostródzie i grę w dalszych barażach, ale – bez względu na to, jak ta konfrontacja się zakończy, już dziś trzeba jasno powiedzieć – ta drużyna przeszła do historii. Mnie takie emocje, jak w przypadku ostatnich spotkań Granatu, towarzyszyły kilka lat temu, gdy grała reprezentacja Polski. Współczesna kadra mnie denerwuje brakiem wyrazistości, charakteru, mało ją oglądam w akcji. Granat? Coś musiało drgnąć, skoro teraz nawet kierowcy w autobusach pytają z zaciekawieniem wsiadających pasażerów-kibiców o wynik meczu. To sukces miasta, choć władze kompletnie go nie doceniają. Żaden z prezydentów nie widział, jak Granat wygrywał trzecią ligę, jak teraz pokonał Sokoła... Pojawiają się pytania, gdzie grać w razie awansu? Ożarów, Ostrowiec, Radom? Każde rozwiązanie będzie do dupy. Klub ze Skarżyska powinien grać w Skarżysku. Logiczne. Ale z tym już sam Granat sobie nie poradzi. Wszelkie komisje z Polskiego Związku Piłki Nożnej (są wymagające, wierzcie mi, bo uczestniczyłem w odprawie z obserwatorem PZPN) muszą widzieć, że na stadionie coś się dzieje, że są czynione jakieś plany robót, nie tylko kosmetyka przy schodach. Kitu nikt tym działaczom nie wciśnie, nie można się też spodziewać, że będą patrzyli przez wiele miesięcy z przymrużeniem oka na zerowy rozwój sytuacji na stadionie-skansenie. W poniedziałek w Urzędzie Miasta miało miejsce podobno spotkanie prezesa Granatu Marka Wojteczka z władzami. Okazało się jednak bezprzedmiotowe, włodarze od dłuższego już czasu rozkładają ręce w bezradności, bo nie ma kasy. Znów trzeba wobec tego zapytać o lodowisko przy hali sportowej, budowane za osiem milionów złotych na kredyt... Usłyszymy, że obiekt się, broni, strat nie przynosi. Może tak, ale czyż Granat swoimi wynikami się nie broni? Sensowne było zainwestowanie takich pieniędzy w stadion, na którym teraz kibice przeżywają spore emocje, największe od lat. Wtedy chyba jednak nie było takiej woli. Dziś nie ma woli ani pieniędzy. Tłumaczenie to jednak żadne, od tego włodarze biorą wysokie wynagrodzenia, aby funduszy na takie cele poszukiwać w różnych źródłach. W przeciwnym razie niech o władzę się nie ubiegają. Kibice już od dłuższego czasu domagają się stadionu, wieszają transparenty. Proponuję inaczej – zawiązać grupę inicjatywną, pochodzić trochę na sesje rady miejskiej, tam naciskać włodarzy. Być może narzekania płynące Rejowa nie są tak dobrze słyszane, jak byłyby moim zdaniem oficjalne apele w czasie obrad. Ja z chęcią takie inicjatywy poprę!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz