czwartek, 1 maja 2014

Granat po Koronie i Unii - droga do baraży jak... kamienie na szaniec

Działacze Granatu Skarżysko-Kamienna być może zrobiliby niezły interes sprzedając bilety na ostatnie minuty spotkań w trzeciej lidze. Podopieczni Ireneusza Pietrzykowskiego właśnie wtedy rzucają wszystko na jedną kartę niczym... kamienie na szaniec.
Sympatyczny, pomeczowy obrazek ze środy - Klaudiusz Łatkowski idzie na "rozbieganie" z niespełna 3-letnim synkiem Aleksandrem. 

Pietrzykowski lubi czasem cytować klasyka, świętej pamięci Kazimierza Górskiego. Jednym ze znanych powiedzonek jest "mecz można wygrać, przegrać albo zremisować". Mamy 1 maja, 2 za pasem. Przez półtora miesiąca Granat nie zremisował ani razu. Gdyby nie to nieszczęsne 0:2 z Nidą Pińczów w drugiej wiosennej kolejce, trójkolorowi mieliby komplet zwycięstw (9) w tej rundzie. Nie ma jednak co wybrzydzać. Środowy bój z tarnowską Unią, wygrany 2:1, znów rozstrzygnął się w końcówce. Podobnie jak sobotni z Koroną II w Kielcach (3:2). Granat stał się specem od emocjonujących końcówek. Już jesienią w ten sposób zdobywał ważne punkty. Niejednemu pewnie kibicowi w trakcie meczu z "jaskółkami" drżało serce. Rywal postawił konkretne warunki i nawet wydawało się, że z remisu trzeba być zadowolonym. Tym bardziej, że Konrad Majcherczyk ratował skórę kolegom. Siła tkwi w zespołowości. Gdy nie błyszczą Marcin Kołodziejczyk albo Mateusz Fryc, to w polu karnym rywala spod ziemi wyrasta taki Bartosz Gębura i pakuje głową piłkę do siatki. Albo "Machy", któremu po środzie naprawdę wiele zawdzięczamy. Te końcówki to już jednak ewenement. Chyba nawet Widzew za czasów Smudy tak często nie rzucał rywali na kolana w ostatnich sekundach, jak teraz czyni to Granat. Stworzyła nam się fajna grupa, fajna drużyna. Niefajny jest stadion. W razie otarcia się o drugą ligę (a ta coraz bliżej, bliżej...) będzie to problem ogromny, oby nie kluczowy. Nagłośnienie w środę w końcu zapewnili kibice, bo dotychczasowe pozostawiało wiele do życzenia (relikt pamietający złote czasy Mesko). Była zjeżdżalnia dla dzieci. Może więc chodzenie na Granat stanie się modne, już tej wiosny. Dla tych, którzy do tej pory obiekt przy Słonecznej odwiedzali sporadycznie albo znali go tylko z opowiadań. Idąc na stadion minąłem dziadka z wnuczkiem, może 4-letnim. Maluch zasypywał seniora pytaniami "dziadek to, dziadek a tamto?". Też podążali na mecz. Sympatyczny obrazek. Większość dorosłych dziś chodzących na Granat też pierwszy raz zjawiła się tu z ojcem, dziadkiem, starszym bratem. Dobrze, że tradycja jest zachowana. Oby przelała się na inne części miasta. Wyniki robią swoje, robi je drużyna mająca stadion... taki, że prawie jakby go nie miała. Miasto już nie ma wyjścia, musi coś z obiektem zrobić. Dla piłkarzy dziś i dla tego malca idącego z dziadkiem na przyszłość.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz