sobota, 12 kwietnia 2014

ADWOKAT DIABŁA. Kim jestem ja i reszta "pismaków"?

Staram się nie zabierać głosu w sprawach "wielkiego" sportu, tego wykraczającego poza regionalne granice. Nie chcę po prostu powielać tego, co inni koledzy po fachu z ogólnopolskich mediów oceniają, komentują. Przyzwyczaił się człowiek trochę do tej lokalności. Po sławetnej konferencji prasowej naszego tenisisty Jerzego Janowicza coś mnie jednak skusiło do tego, aby wtrącić swoje trzy grosze do całej afery.
Dziesięć lat temu, podczas opisywanej wizyty na Stadionie Śląskim w Chorzowie. Jeszcze przed "wyglebieniem" się na murawę...

- Kim wy jesteście, żeby mieć jakieś oczekiwania? Może je mieć moja mama, mój tata i trener - mówił "Jerzyk". Reprezentant kraju, człowiek, który bez mediów nie zaistniałby nigdzie. Otrzymał głupie pytanie "czego zabrakło?" w meczu Pucharu Davisa. Trudno powiedzieć, czy ono głupie, czy proste. Może wypadało odpowiedzieć najkrócej i prosto, nie urządzać tyrad. Ciekawe jest za to pytanie tenisisty - kim wy jesteście? My, to znaczy dziennikarze parający się sportem. Otóż wokół naszego zawodu (mogę coś powiedzieć bo siedzę w nim trzynaście lat, z różnym skutkiem) narosło wiele mitów, stereotypów. Niby jako pismacy siedzimy przy biurku, pijemy kawki (albo coś mocniejszego) i wymyślamy z kogo by tu zrobić śmiecia. Aż taka ta robota łatwa nie jest, tym bardziej w lokalnym światku. Także wystawiona na wielką społeczną próbę, odpowiedzialność. Trochę się w życiu uganiałem na nogach po różnych arenach, dworcach, przystankach, swoje tu i tam odczekałem, w metropoliach i na pipidówach. Kiedyś, gdy dla katowickiego "Sportu" pisałem jeszcze relacje z meczów Heko Czermno w II lidze, urywałem się na ostatniego busa do Końskich, w połowie meczu. Gdzieś blisko tego miasta dzwoniłem do trenera Antoniaka z tylnego siedzenia i pytałem o różne szczegóły. Kto co strzelił, jak mecz się ułożył, jakie zmiany w składzie? Komfortu nie było, trzęsło za to na koneckich przedmieściach jak cholera. Trzeba było bardziej uruchomić pamięć niż pisanie w notesie. Wiele takich przypadków zdarzyło się mnie, wielu moim kolegom po fachu również. Może częściej coś takiego przeżyliśmy niż Jerzy grał w swojej "szopie" w karierze. Fakt, sportowcami wyczynowymi nie zostaliśmy. Brak talentu, inne zdarzenia losowe, życiowe - różne były powody. Co to rywalizacja, nieustępliwa, w kurzu, błocie, kamieniach, klepiskach, łzy, wkurwienie po porażkach, obdarte kolana - wiem jednak. Śmiem twierdzić, że charakteru nie zabrakłoby mi na nowiutkich arenach. Dlatego dziś co mnie razi u sportowców różnego szczebla to nie tak bardzo brak dostatecznych umiejętności talentu, ale zaangażowania, ognia w oczach, chęci, nieustępliwości, walki do końca. Jakieś dziesięć lat temu, goszcząc u rodziny w Katowicach, po paru piwach wybraliśmy się na Stadion Śląski. Znałem go z legend, opowieści ojca (był na meczu Polska-Holandia w 1975 roku), ale jak się pojawiłem na żywo w kotle czarownic, to postanowiłem pobiegać. Po bieżni, potem na płycie.Tak, nikt przez jakieś kilkanaście minut nie interweniował, miałem szczęście jak cholera. Dałem "nura", zaliczyłem glebę na murawie. Śmieszne to może, ale jaką miałem satysfakcję, że "powąchałem" tej murawy, tej areny, gdzie gościły i przegrywały z nami sławy światowej piłki. To nic, że się kurwa wyglebiłem! Przekręciłem się na plecy i leżałem przez parę minut szczęśliwy jak cholera, że znalazłem się w tym właśnie miejscu - mekce polskiego futbolu.
Panie Janowicz - każdy z nas gdzieś kiedyś okładał się pięściami na podwórkach, chodził na różne imprezy, zebrał w mordę i komuś innemu dał w mordę, schlał się albo prowadził schlanego kumpla z imprezy. Takie z nas anioły i sukinkoty jak i przedstawiciele innych zawodów czy reszta społeczeństwa. Jak i kibice. Według myślenia Janowicza ci też nie powinni niczego oczekiwać od niego, bo kortu nie powąchali. My pośredniczymy między sportowcami a kibicami. Dziś w dobie internetu, facebooków, twiterów czy innych wynalazków nie jest to rola łatwa. Prawdziwi zapaleńcy trzymają się jednak mimo wyrzeczeń - osobistych, rodzinnych. Oceniają, komentują, raz mądrze, raz naiwnie. Ich z kolei oceniają kibice. Raz słusznie, niekiedy pochopnie. Też mogę się złościć, że co tam reszta wie o moim pisaniu. Nie robię tego. Zdecydowałem się na zawód takie a nie inny - muszę być na wszystko przygotowany. Tenisista Jerzy w swej dyscyplinie też powinien. Są gorsi i lepsi w moim fachu - jak tenisiści na korcie, piłkarze na boisku, siatkarze na parkiecie itd. Janowicz mógł dyskutować z dziennikarzem jednym czy drugim o meritum pytania, wyłożyć swoje racje, ale on podważył tak naprawdę sens naszej roboty. Kim wy jesteście? To równie dobrze ja zapytam - kim pan jest panie Janowicz? Ja odpowiem - reprezentantem kraju, wobec którego zawsze będą oczekiwania. Od dziennikarzy, cyklistów, kibiców, pogodynek i wszystkich innych, interesujących się w jakikolwiek sposób sportem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz