niedziela, 13 kwietnia 2014

Koniec "łysicowskiego jarzma" dla Granatu! Takimi meczami zdobywa się serca!

Taki mecz i zwycięstwo jak ten Granatu Skarżysko z Łysicą Bodzentyn zdarzają się raz na jakiś czas. Można powiedzieć, że w niedzielę na Rejowie dokonała się pewna dziejowa sprawiedliwość. Ileż bowiem zespół Ireneusza Pietrzykowskiego miał remisować z tym rywalem 0:0 bądź pechowo przegrywać.
Mateusz Fryc urządził sobie kanonadę w meczu z Łysicą. Teraz będzie pewnie największym koszmarem piłkarzy z Bodzentyna.


Pamiętam taki obrazek z czerwca ubiegłego roku. Po porażce Granatu z Łysicą na finiszu tamtego sezonu bramkarz gości Tomasz Dymanowski dumnie stał, prezentując tors w drzwiach szatni i patrzył triumfalnie w stronę przemykających cicho do swojej przebieralni piłkarzy ze Skarżyska. Dziesięć miesięcy później ten sam rutyniarz Dymanowski dostał lekcję. Nie jest to zły bramkarz, doświadczony, potrafi wybronić niesamowite mecze, mimo ponad czterdziestu wiosen na karku. To autorytet u kolegów i znacząca postać w świętokrzyskim futbolu. Ulubieńcem rejowskich kibiców dziś nie był, ale takie życie – oklasków i wiwatów na swą cześć pewnie się w Skarżysku nie spodziewał. Myślę, że jednak tym bardziej tak czarnego dla siebie scenariusza, że przepuści pięć goli. To już problem „Dymana” i jego podopiecznych. Z tą porażką przyjdzie im żyć nie dzień, tydzień, ale pewnie długie miesiące. Teraz to oni będą chcieli zrewanżować się Granatowi. To 5:1 to sukces skarżyszczan i prywatny Mateusza Fryca. Strzelił hattricka w takim pojedynku! Wielki wyczyn sympatycznego gracza. Gdzieś w ostatnich sezonach gubił skuteczność, irytował sam siebie, kibiców. Nie, nie grał może beznadziejnych spotkań. Po prostu nie trafiał do bramki rywali. Tylko tyle i aż tyle wymaga się od napastnika, a on nie mógł się z tej roli wywiązać. Mateusz jest teraz „w gazie”, po meczach żartuje, rozmawia poważnie, na luzie. Potrzebował tych bramek jak ryba wody. W niedzielę to nie Marcin Kołodziejczyk był na ustach kibiców Granatu. „Mały” rozegrał kolejną świetną partię, ale pierwszoplanową postacią stał się Fryc. Trzy gole strzelił, miał współudział przy trafieniach Michała Gajosa (też wreszcie piękna brama!) i Dawida Smolarczyka. Toczył pewnie jakąś swoją prywatną batalię – nawet nie z Łysicą, lecz o to, żeby udowodnić, iż potrafi strzelać – seriami jak z „kałacha”, cieszyć kibiców. Granat zbudował drużynę zdolną grać w barażach o drugą ligę. Wstyd tylko dla miasta, że fanom przyszło cieszyć się z najbardziej chyba spektakularnej victorii ostatnich lat w takim skansenie. Stadionie, który przypomina ruinę... Teraz trzeba grać w jednej drużynie panowie włodarze, pomóc zespołowi stwarzając warunki do gry a kibicom do oglądania takich bojów w normalnych warunkach, nie w otoczeniu taśm i betonowych kikutów. Jeśli teraz tego nie zrobicie, gdy futboliści są na fali, to czy kiedykolwiek podejmiecie się dziejowego zadania?!
Wygrana z Łysicą nie może dziś sprawić, że granaciarze poczują się już mocni i niepokonani jak nigdy dotąd. To jeszcze nie koniec drogi Panowie. Zdjęła natomiast z nich pewne „łysicowskie jarzmo”. Dokonali czegoś, co w ostatnich latach było niemożliwe. Pokonali tego rywala z Bodzentyna. Niby otrzymali tyle samo punktów co za triumf nad Libiążem czy Poroninem, ale jednak nie tylko o zdobycze matematyczne chodzi. O przełamanie mentalne też. Takimi wygranymi zdobywa się serca kibiców! Nie tylko tych największych zapaleńców, ale przeciętnych, chcących przeżyć trochę emocji na swoim podwórku. W Wielką Sobotę przyjeżdża Soła. Mecz to arcyważny, ale też na nim runda wiosenna się nie kończy. Ciekawie nam się zapowiadają te następne kolejki. Jest dreszczyk emocji, niecierpliwe oczekiwanie na kolejny mecz. O to chodzi!
O meczu z Łysicą więcej tutaj http://www.echodnia.eu/apps/pbcs.dll/article?AID=/20140413/PILKA03/140419455

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz