sobota, 15 marca 2014

STS po Sanoku - o Boże, Boże, Boże...

Po meczu siatkarzy STS z Mansardem Sanok, wychodząc z hali złapałem się na pytaniu - kto tu bardziej zasługuje na tę drugą ligę. My czy oni?
Siatkarze STS, zamiast wygrać z Sanokiem we własnej hali, sami postawili się pod ścianą...

To 1:3 nie jest jeszcze gwoździem do trumny, ale... Bezlitosne dla STS fakty są takie:
1. W ciągu pięciu kolejek zmarnotrawili zaliczkę trzech punktów przewagi nad Sanokiem, które otrzymali w bonusie za wyższe miejsce po sezonie zasadniczym.
2. Po raz kolejny (który już???) mieli przeciwnika na widelcu, łapali wiatr w żagle i pozwolili mu się podnieść. Panowie, przecież po wygranym pierwszym secie byliście na jak najlepszej drodze do tego, aby Sanok dobić. Wystarczyło nawet zwyciężyć w samej tylko drugiej partii, ewentualnie w czwartej, doprowadzić do nieszczęsnego tie-breaka.
Tylko tyle i aż tyle. Nadzieja znów stała się matką głupich. Czy siatkarze nie zdawali sobie sprawy, że ten pojedynek będzie znacznie trudniejszy niż poprzedni z o nic już nie walczącym Andrychowem? Gdzie była determinacja, walka o życie. Brak drugiej ligi w Skarżysku dla wielu z tych chłopaków może oznaczać nawet pożegnanie się (jeśli nie definitywne, to przynajmniej na jakiś czas) w ogóle z siatkówką na tym poziomie. To był najważniejszy mecz w tej fazie, może nawet w całym sezonie. na dodatek ostatni przed własną publicznością. Nie było jednak atmosfery wojny. STS bił się jak o życie może przez półtora seta w skali całego meczu. To za mało. W czwartej odsłonie najpierw przegrywa 6:7, potem 8:13, dociąga na 13:13 i za chwilę jest 13:16. Pozostało się łapać za głowę z niedowierzaniem. - O Boże, Boże, Boże, Bożenko - przypomniał mi się wtedy fragment piosenki jajcarskiego duetu Braci Figot Fagot.
Nie przekonają mnie też głosy tych, którzy mówią, że jeszcze nic straconego, że jak w ostatniej kolejce my wygramy w Bochni, zaś Sanok przerżnie z Andrychowem u siebie, to będzie coś tam, a jak inaczej się stanie, to wyjdzie jeszcze inne coś tam. Małe punkty i takie bajery. Na matematykę to już nie ma co liczyć. Podstawa to wygrać w tej Bochni, wiadomo. Tyle, że to nie wystarczy, jeśli zdeterminowani sanocczanie, prowadzeni przez trenerkę "z jajem" Dorotę Kondyjowską, ograją swego przeciwnika. Jeszcze lepsze jest to, że STS ostatni pojedynek ma rozegrać 22 marca. Siatkarze z Sanoka będą przystępowali do boju z Andrychowem tydzień później, więc już doskonale będą wiedzieli, o co grają, jaki wynik jest im potrzebny. Nie będzie tej dozy niepewności, resztek adrenaliny, nasłuchiwania, jaki tam rezultat u rywala. Mecz w Bochni został przełożony zresztą na prośbę STS. Ciężko wierzyć w zwycięstwo na terenie przeciwnika, pamiętając pasmo różnych niewykorzystanych szans w przekroju całego sezonu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz