sobota, 11 stycznia 2014

Jak STS mógł ograć wicelidera, czyli mistrzowie zmarnowanych szans

Panowie, litości! Mieliście Błękitnych na widelcu i jak nic można było wygrać z nimi 3:0. Skończyło się jak zawsze, czyli 2:3 „w plecy”.
Zawodnicy STS Skarżysko (na pierwszym planie) wygrali batalię ze swymi działaczami, teraz muszą się nauczyć wygrywać z tymi, co po drugiej stronie siatki.

STS Skarżysko był na najlepszej drodze, aby pokazać, że z rozgrywkami stać go pożegnać się efektownie. Dzięki determinacji siatkarzy, pozostali oni na placu boju, bo zarząd już w połowie grudnia postawił na nich krzyżyk. Można powiedzieć, że batalię z własnymi działaczami wygrali. Pora teraz nauczyć się wygrywać z tymi, co po drugiej stronie siatki. Tak się złożyło, że akurat dwa ostatnie mecze z najlepszymi jak na razie drugoligowcami z grupy szóstej, czyli Karpatami Krosno i teraz Błękitnymi Ropczyce, były ok. Drużyna walczyła, w wielu momentach siała popłoch wśród rywali. Jak zwykle coś się zesrało popsuło w końcówce. Można teraz wzdychać, co by było gdyby nie pierwszy set. STS prowadzi 23:18, przegrywa 30:32 na przewagi. Co tam, jedziemy dalej. Dwa następne wręcz koncertowe. Patrzę na Krystiana Lisowskiego i  zastanawiam się, czy to ten sam chłopak, którego widziałem niecały miesiąc wcześniej w sławetnej potyczce z Wisłokiem Strzyżów (0:3). Prowadzimy w meczu 2:1. Już się nie czepiam, ale mogło być 3:0 i część kibiców miałaby okazję przejść na lodowisko obok zobaczyć, jak na łyżwach śmigają weterani hokeja z nowotarskiego Podhala. Wszystko się po raz drugi zesrało zepsuło, ale nie ma się co dziwić. To już kolejny mecz w sezonie, kiedy nasza drużyna ma jednego zmiennika do dyspozycji, kadeta Krzemińskiego. Nie wytrzymała kondycyjnie tego, niemiłosiernie przedłużającego się boju. Tie-breaka oglądałem z trybun m.in. w towarzystwie Janka Kępy (tego od noworocznych spotkań Żonatych i Kawalerów) i Marka Graby. Były trener piłkarzy Granatu, aktualnie zatrudniony w Koronie Kielce, zauważył, że gość z Ropczyc (Paweł Rusin) wszedł na zagrywkę i ze stanu 1:1 zrobiło się nie wiadomo kiedy 1:6. Potem już wyglądało to coraz gorzej, 2:8, 3:9, 3:10, 5:14, 6:15 i... znów trzeba było się pocieszać, że nieźle, coraz lepiej i zadowalać jednym punktem jak to było po bitwach u siebie z Energetykiem Jaworzno, Hutnikiem Dobry Wynik Kraków i Mansardem Sanok. Od samego pocieszania to jednak nikt się w drugiej lidze (ani nawet w piątej, dziesiątej i -nastej) nie utrzyma. Ten zespół po trzech miesiącach znów musi się nauczyć wygrywać. Jak złapie rywala za mordę, to powinien trzymać do końca. Jeszcze nic straconego, czas się tego nauczyć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz